Naomi
Usiadłam
na piachu. Od razu ogarnęła mnie fala gorąca która od niego biła. Podparłam policzki
o kolana patrząc w daleki horyzont. Nie miałam zegarka ale wiedziałam że w
pokoju spędziłam kilka godzin, kiedy tu przyjechaliśmy słońce było nad nami a
teraz znajdowało się za moimi plecami. Obróciłam się odrywając wzrok od morze,
w oknie zobaczyłam Elizabeth i Daisy które bez przerwy coś sobie opowiadały.
Westchnełam ciężko wracając do wcześniejszej
pozycji. Te miejsce różniło się od Nowego Yorku, rozglądnęłam się w jedną i
drugą stronę. Nie było tam żywej duszy prócz bernardyna która spał pod werandą.
U siebie nie dałabym rady być w takiej ciszy co teraz, przerywaną tylko szumami
morza. Żałuje że wzięłam tylko jedną książkę którą już dawno zdążyłam
przeczytać. Teraz wdychałam morskie powietrze, wyszukując chociaż jednego
dźwięku. Piasek dostał mi się do butów ale nie miałam ani ochoty, ani chęci
żeby go się pozbyć. Wolałam siedzieć tu niż w towarzystwie mojego rodzeństwa,
Samantcha wydawała się bardzo miła ale nie lubiłam odpowiadać na jej pytania.
Podskoczyłam lekko kiedy cisze przerwał mi
dźwięk tłuczonego szkła. Obstawiam że to Elizabeth znowu coś popsuła, jednym skokiem
znalazłam się na nogach i strzepałam z szortów drobinki piasku. Postawiłam
jedną nogę na schodku, ciemna deska mocno zaskrzypiała. Powinnam być zła na ten
kawał drewna za to, że przez swoje skrzypienie uznała że jestem gruba. Albo już
ze staroci zaczyna gadać bzdury? Uśmiechnęłam się na moją głupią myśl.
Przeszłam nadal przez werandę a deski wciąż ,,mnie obrażały”. Pchnęłam drzwi,
one też były stare jak ten cały dom, dzięki czemu miał w sobie dużo uroku.
Prawie weszłam w plamę porzeczkowego soku w
którym pływały odłamki przeźroczystego szkła, zgrabnie ją ominęłam i znalazłam
się na środku pokoju. Z kuchni wypadła Samantcha w ręku niosąc starą ścierkę,
zamiast brać się za ścieranie rzuciła ją z całą siłą w środek wylanego soku.
Już zaraz wszystko się wydało, Bertus kierował się za nią z spuszczoną głową i
miną winowajcy, wyglądał jakby szedł na szubienicę.
-Przepraszam-
mruczał pod nosem. –To było niechcący. Odkupie.
-Nie
możesz odkupić. To moja pamiątka z Włoch, orginalne dzieło, tylko jedno takie zrobili
na świecie- powiedziała Samantcha z pretensją.
Weszłam do kuchni ale tam siedziały Daisy i
Lizzy bez tchu wymieniając się informacjami.
-…
mój przyjaciel John, wiesz Ben mnie próbuje z nim swatać- ciągnęła moja
siostra.
-Wiesz
ja tam bardzo chciałabym mieć rodzeństwo, i tak wszyscy chłopcy w szkole się
nawet do mnie nie odzywają.
-A
ja myślałam że Ben po prostu nie chce żeby miałaś chłopaka- wtrąciłam się.
-Chyba
mówisz więcej mi niż swojej siostrze- zachichotała Daisy.
-Możliwe
że ona się niczym nie interesuje- powiedziała Lizzy nie zaszczycając mnie nawet
spojrzenie.
Przez chwilę mogłam wyglądać jakbym ją
chciała zaraz uderzyć.
-Daisy,
przyniesiesz mi zaraz nowy sok z spiżarki?- zapytała Samantcha grzebiąc w
szafkach.
-Mamo,
naprawdę ten dzbanek był z Włoszech?- zdziwiła się Daisy.
Samantcha tylko zachichotała.
-Skąd,
kupiłam go na przecenie w mieście. Ale czy nie uroczo wygląda mój stryjek kiedy
mnie tak przeprasza i na kolanach czyści podłogę- powiedziała z śmiechem.
Wyglądnęłam przez drzwi i zobaczyłam
Bertusa, który szorował podłogę i przy okazji zamoczył w plamie tez nogawkę
białych spodni. Uśmiechnęłam się lekko, ale nie pozwoliłam mojej minie na długo
pozostać na twarzy.
Samantcha zdecydowała że zjemy kolacje na
werandzie, dopiero teraz zorientowałam się że oprócz hamburgera w mieście nie
jadłam nic od południa. Stół był taki sam jak ,, oskarżające deski”, ciemny i
stary, stały przy niej tylko dwa krzesła więc Ben musiał donieść jeszcze dwa z
kuchni. Pomogłam nosić zastawę, sztućce,
talerze, sok pomarańczowy w dzbanie (pewnie przez mały wypadek zapasy
porzeczkowego się już wyczerpały), czekoladowe ciasteczka z truskawkami, z
trudem powstrzymałam żeby ich nie spróbować. Samantcha sama je piekła, od kąt
sięgam pamięcią kilka razy jadłam domowe ciastka od mamy Sary. Tato kupował
zawsze te lukrowane z cukierni, nikt w naszej rodzinie nie miał talentu
kulinarnego. Punktem programu była szarlotka upieczona w okrągłej brytfannie,
unosił się z niej jeszcze tym i rozsiewała wokół zapach cynamonu. Samantcha nie
pozwoliła nam od razu jeść ciastek, na początek podała pieczonego kurczaka.
Cała szóstka zasiadła do kolacji, Ben musiał się pogodzić że jego ukochana
siostrzyczka interesuje się bardziej kimś innym niż nim, cały czas gadała z
Daisy. Samantcha i Bertus byli natomiast zajęci rozmową o tegorocznych
zbiorach.
-Gdybym
nie wiedziała że ty nazywasz się Elizabeth a ty Naomi, z pewnością myślałabym
że nazywacie się na odwrót- powiedziała do nas Daisy.
-A
to dlaczego?- zdziwiłam się chociaż jej stwierdzenie wydało mi się śmieszne.
-Imię
Naomi kojarzy mi się z zabawną i rozgadaną osobą, a natomiast Elizabeth z kimś
dobrze wychowanym i szlachetnym- wytłumaczyła na jednym wdechu.
Nie miałam powodu by nie lubić w Daisy, było
w niej coś takiego że nie dało jej się nie lubić. Czy to przez to że była tak
rozgadana czy szczera, nie wiem.
-Nigdy
tak o tym nie myślałem- wyznał Ben.- Ale imię Daisy zawsze kojarzyło mi się z
kwiatami.
-Nie
dziwię ci się- powiedziała Daisy odsuwając od siebie pusty talerz.- Daisy
znaczy stokrotka.
-Stokrotko
możesz mi podać szklankę- zażartowała Lizzy.
-Nie
podawaj jej- odezwałam się szybko wystawiając język.- Nie zasługuje na to nasza
droga Elizabeth.
-Też
tak zaczynam uważać- poparł mnie wesoło Ben, on też już zjadł swoją porcje.
Popatrzyłam na swój talerz, ubyło z niego
tylko połowa dania. Szybko zaczęłam machać widelcem, nie mogąc doczekać się
spróbowania ciastek. Podniosłam wzrok dopiero jak skończyłam jeść. Ben powoli
kierował szklanką do której nalał tak dużo że nawet najmniejsze szturchnięcie
wywołało by powódź na jego bluzie. Lizzy ze uśmiechem patrzyła na brata, koniec
końców i tak wylał trochę soku.
-Łamagą
być to Benem być- mruknęłam pod nosem.
-Dzięki
że mnie wcale nie doceniacie, tak to jest z kobietami- powiedział załamanym
tonem.
Samantcha nadal rozmawiając z Bertusem
ukroiła nam po dużym kawałku szarlotki. Cała czwórka bez słowa wielkimi gryzami
zjadła ciasto, było naprawdę dobre. Przez tą krótką chwile byliśmy cicho,
czekoladowych ciastek z truskawkami też sobie nie odmówiliśmy. Nie minęło kilka
minut w większość słodyczy ze stołu poznikały.
Widzę, że cisza przed burzą ;) Na razie spokojnie, co mam nadzieję wkrótce się zmieni ^^. Pod koniec, to nawet mi się troszkę żal Bena zrobiło, ale tylko troszkę ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :).
Podobał mi się opis bohaterów i pomysl, mimo że akcja na razie spokojna to mam nadzieję, że się rozkręci.
OdpowiedzUsuńŻyczę ci abyś rozwijała swoje umiejętności :)
Pozdrawiam:)