wtorek, 4 marca 2014

Rozdział VI

   Naomi
Usiadłam na piachu. Od razu ogarnęła mnie fala gorąca która od niego biła. Podparłam policzki o kolana patrząc w daleki horyzont. Nie miałam zegarka ale wiedziałam że w pokoju spędziłam kilka godzin, kiedy tu przyjechaliśmy słońce było nad nami a teraz znajdowało się za moimi plecami. Obróciłam się odrywając wzrok od morze, w oknie zobaczyłam Elizabeth i Daisy które bez przerwy coś sobie opowiadały.
   Westchnełam ciężko wracając do wcześniejszej pozycji. Te miejsce różniło się od Nowego Yorku, rozglądnęłam się w jedną i drugą stronę. Nie było tam żywej duszy prócz bernardyna która spał pod werandą. U siebie nie dałabym rady być w takiej ciszy co teraz, przerywaną tylko szumami morza. Żałuje że wzięłam tylko jedną książkę którą już dawno zdążyłam przeczytać. Teraz wdychałam morskie powietrze, wyszukując chociaż jednego dźwięku. Piasek dostał mi się do butów ale nie miałam ani ochoty, ani chęci żeby go się pozbyć. Wolałam siedzieć tu niż w towarzystwie mojego rodzeństwa, Samantcha wydawała się bardzo miła ale nie lubiłam odpowiadać na jej pytania.
   Podskoczyłam lekko kiedy cisze przerwał mi dźwięk tłuczonego szkła. Obstawiam że to Elizabeth znowu coś popsuła, jednym skokiem znalazłam się na nogach i strzepałam z szortów drobinki piasku. Postawiłam jedną nogę na schodku, ciemna deska mocno zaskrzypiała. Powinnam być zła na ten kawał drewna za to, że przez swoje skrzypienie uznała że jestem gruba. Albo już ze staroci zaczyna gadać bzdury? Uśmiechnęłam się na moją głupią myśl. Przeszłam nadal przez werandę a deski wciąż ,,mnie obrażały”. Pchnęłam drzwi, one też były stare jak ten cały dom, dzięki czemu miał w sobie dużo uroku.
   Prawie weszłam w plamę porzeczkowego soku w którym pływały odłamki przeźroczystego szkła, zgrabnie ją ominęłam i znalazłam się na środku pokoju. Z kuchni wypadła Samantcha w ręku niosąc starą ścierkę, zamiast brać się za ścieranie rzuciła ją z całą siłą w środek wylanego soku. Już zaraz wszystko się wydało, Bertus kierował się za nią z spuszczoną głową i miną winowajcy, wyglądał jakby szedł na szubienicę.
-Przepraszam- mruczał pod nosem. –To było niechcący. Odkupie.
-Nie możesz odkupić. To moja pamiątka z Włoch, orginalne dzieło, tylko jedno takie zrobili na świecie- powiedziała Samantcha z pretensją.
   Weszłam do kuchni ale tam siedziały Daisy i Lizzy bez tchu wymieniając się informacjami.
-… mój przyjaciel John, wiesz Ben mnie próbuje z nim swatać- ciągnęła moja siostra.
-Wiesz ja tam bardzo chciałabym mieć rodzeństwo, i tak wszyscy chłopcy w szkole się nawet do mnie nie odzywają.
-A ja myślałam że Ben po prostu nie chce żeby miałaś chłopaka- wtrąciłam się.
-Chyba mówisz więcej mi niż swojej siostrze- zachichotała Daisy.
-Możliwe że ona się niczym nie interesuje- powiedziała Lizzy nie zaszczycając mnie nawet spojrzenie.
   Przez chwilę mogłam wyglądać jakbym ją chciała zaraz uderzyć.
-Daisy, przyniesiesz mi zaraz nowy sok z spiżarki?- zapytała Samantcha grzebiąc w szafkach.
-Mamo, naprawdę ten dzbanek był z Włoszech?- zdziwiła się Daisy.
   Samantcha tylko zachichotała.
-Skąd, kupiłam go na przecenie w mieście. Ale czy nie uroczo wygląda mój stryjek kiedy mnie tak przeprasza i na kolanach czyści podłogę- powiedziała z śmiechem.
   Wyglądnęłam przez drzwi i zobaczyłam Bertusa, który szorował podłogę i przy okazji zamoczył w plamie tez nogawkę białych spodni. Uśmiechnęłam się lekko, ale nie pozwoliłam mojej minie na długo pozostać na twarzy.
   Samantcha zdecydowała że zjemy kolacje na werandzie, dopiero teraz zorientowałam się że oprócz hamburgera w mieście nie jadłam nic od południa. Stół był taki sam jak ,, oskarżające deski”, ciemny i stary, stały przy niej tylko dwa krzesła więc Ben musiał donieść jeszcze dwa z kuchni.  Pomogłam nosić zastawę, sztućce, talerze, sok pomarańczowy w dzbanie (pewnie przez mały wypadek zapasy porzeczkowego się już wyczerpały), czekoladowe ciasteczka z truskawkami, z trudem powstrzymałam żeby ich nie spróbować. Samantcha sama je piekła, od kąt sięgam pamięcią kilka razy jadłam domowe ciastka od mamy Sary. Tato kupował zawsze te lukrowane z cukierni, nikt w naszej rodzinie nie miał talentu kulinarnego. Punktem programu była szarlotka upieczona w okrągłej brytfannie, unosił się z niej jeszcze tym i rozsiewała wokół zapach cynamonu. Samantcha nie pozwoliła nam od razu jeść ciastek, na początek podała pieczonego kurczaka. Cała szóstka zasiadła do kolacji, Ben musiał się pogodzić że jego ukochana siostrzyczka interesuje się bardziej kimś innym niż nim, cały czas gadała z Daisy. Samantcha i Bertus byli natomiast zajęci rozmową o tegorocznych zbiorach.
-Gdybym nie wiedziała że ty nazywasz się Elizabeth a ty Naomi, z pewnością myślałabym że nazywacie się na odwrót- powiedziała do nas Daisy.
-A to dlaczego?- zdziwiłam się chociaż jej stwierdzenie wydało mi się śmieszne.
-Imię Naomi kojarzy mi się z zabawną i rozgadaną osobą, a natomiast Elizabeth z kimś dobrze wychowanym i szlachetnym- wytłumaczyła na jednym wdechu.
   Nie miałam powodu by nie lubić w Daisy, było w niej coś takiego że nie dało jej się nie lubić. Czy to przez to że była tak rozgadana czy szczera, nie wiem.
-Nigdy tak o tym nie myślałem- wyznał Ben.- Ale imię Daisy zawsze kojarzyło mi się z kwiatami.
-Nie dziwię ci się- powiedziała Daisy odsuwając od siebie pusty talerz.- Daisy znaczy stokrotka.
-Stokrotko możesz mi podać szklankę- zażartowała Lizzy.
-Nie podawaj jej- odezwałam się szybko wystawiając język.- Nie zasługuje na to nasza droga Elizabeth.
-Też tak zaczynam uważać- poparł mnie wesoło Ben, on też już zjadł swoją porcje.
   Popatrzyłam na swój talerz, ubyło z niego tylko połowa dania. Szybko zaczęłam machać widelcem, nie mogąc doczekać się spróbowania ciastek. Podniosłam wzrok dopiero jak skończyłam jeść. Ben powoli kierował szklanką do której nalał tak dużo że nawet najmniejsze szturchnięcie wywołało by powódź na jego bluzie. Lizzy ze uśmiechem patrzyła na brata, koniec końców i tak wylał trochę soku.
-Łamagą być to Benem być- mruknęłam pod nosem.
-Dzięki że mnie wcale nie doceniacie, tak to jest z kobietami- powiedział załamanym tonem.

   Samantcha nadal rozmawiając z Bertusem ukroiła nam po dużym kawałku szarlotki. Cała czwórka bez słowa wielkimi gryzami zjadła ciasto, było naprawdę dobre. Przez tą krótką chwile byliśmy cicho, czekoladowych ciastek z truskawkami też sobie nie odmówiliśmy. Nie minęło kilka minut w większość słodyczy ze stołu poznikały.

2 komentarze:

  1. Widzę, że cisza przed burzą ;) Na razie spokojnie, co mam nadzieję wkrótce się zmieni ^^. Pod koniec, to nawet mi się troszkę żal Bena zrobiło, ale tylko troszkę ;)
    Pozdrawiam i życzę weny :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobał mi się opis bohaterów i pomysl, mimo że akcja na razie spokojna to mam nadzieję, że się rozkręci.
    Życzę ci abyś rozwijała swoje umiejętności :)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń