niedziela, 23 marca 2014

Rozdział VII cz.1

Elizabeth
   Chociaż wczoraj do późna gadaliśmy i co najdziwniejsze nawet Naomi się przyłączyła i tak wstałam wcześnie. Słońce ledwo co wzeszło a ja już stałam przy otwartym oknie, podmuchy wiatru, raz to silniejsze a raz lekkie głaskały moją twarz. Fajnie jest- pomyślałam w duchu. W Nowym Yorku mogłam tylko taki efekt uzyskać stając na końcu chodnika aby to prędkość samochodów wywoływała wiatr, chociaż i tak był by śmierdzący spalinami.
   W ręce trzymałam ręcznik i szczoteczkę planując iść zaraz do łazienki, jeszcze tylko chwile. Zamknęłam oczy i znów pozwoliłam się porwać w coraz to cieplejsze podmuchy. Może i stałabym tak dłużej gdyby nie papierowa kulka uderzająca mnie w czoło. Mrugnęłam kilka razy jakby chciałam się obudzić z snu. Gwałtownie popatrzyłam się w lewą stronę, z sąsiedniego okna głowę Daisy która szczerzyła do mnie zęby. Po chwili zniknęła, wyszłam z pokoju i tam się z nią spotkałam.
-Jedziesz z nami do miasta?-zapytała wyskakując z drzwi swojego pokoju.
-A to niby po co?- zdziwiłam się, przez chwile zastanowiłam się czy to ma coś wspólnego z tatą.
-Mówiłam ci sklerotyku że jedziemy po Marka, a po za tym mama musi jeszcze coś kupić- wytłumaczyła-Za chwile przyjeżdża ich pociąg więc jeśli wyjedziemy za kilka minut to będziemy na czas.
   No dlaczego miałabym się nie zgodzić, droga nie jest długa a mi wystarczy tylko kilka minut żeby się umyć i przebrać piżamę w czyste ciuchy.
-Daj mi pięć minut- powiedziałam w biegu do łazienki.
   Mieli tylko jedną ale ze względu na wczesną porę była wolna, jak najszybciej wzięłam prysznic, włosy i tak miałam już mokre więc postanowiłam je umyć w ekspresowym tempie. Pawlays Island nie było wybiegiem mody więc zdecydowałam się na sportowe shorty i niebieską, luźną bluzkę. Wyszłam z werandy tak szybko że nawet nie zauważyłam że jestem wbiegłam na piach w skarpetkach. Cofnęłam się kilka kroków wychwytując trampki, nie wiążąc ich wskoczyłam na puste, tylne siedzenie Jeppa.
-Zdążyłam? –zapytałam opadając na ciężko na siedzenie.
-Trochę się spóźniłaś- powiedziała Samantcha z uśmiechem.- Nie otwieraj okna, masz mokrą głowę i jeszcze cię przewieje.
   Chciałam zaprotestować w samochodzie było duszno i gorąco, nie dziwiłam się, przecież tyle stał na słońcu.
-Ugotujemy się tu- jęknęła Daisy.
-Ale tylko lekko uchylcie, nie chce żebyś się przeziębiła- mówiła uruchamiając auto.
   Dzięki bogu, nie wytrzymałabym w takim gorącu dłużej niż minutę. Pęd wiatru wlewał się do środka przez co już nie czułam się ja w saunie.
-Zjadłaś coś?- zapytała Daisy kiedy mknęliśmy po plaży.
   Pokiwałam głową, nawet jeśli miałabym czas i tak nie odważyłabym się szperać w ich szafkach. Daisy podała mi jabłko, wspominała też że ich mama sprzedaje owoce na targu. Trudno było mi w to wierzyć, mieli jedną jabłonek, kilka krzaków truskawek, malin i winogrona. Z tego nie dało rady uzbierać nic na sprzedasz, Samantcha i tak często przyrządzała coś z owoców a w sklepie kupowała tylko przyprawy i nabiał. W ten sposób wszystko już miała pod ręką.
-A ten Mark, ile on właściwie ma lat?- zapytałam szybko, zdając sobie że nic nie wiem o przyjacielu Daisy.
-Och, dziwiłam się dlaczego jeszcze nie zapytałaś- powiedziała z uśmieszkiem Daisy, uniosłam lekko prawą brew.
-Dlaczego tak sądzisz?
-No wiesz, kto jak kto, ale myślałam że interesujesz się chłopakami- westchnęła.
-Daisy a może ty bardziej byś się zaczęła interesować chłopcami- upomniała żartobliwie Samantcha.
-Oni i tak mnie nie lubią- powiedziała wzruszając ramionami.
   W to akurat nie wątpiłam, z początku Daisy wydawała mi się stuknięta, gdyby nie to że postanowiłam ja poznać nigdy bym się do niej nie przekonała. Jednak jej sposób bycia był cudowny, może to ze względu na jej gadatliwość, skromność czy może szczerość. Nie umiałam powiedzieć jaka jest jej główna cecha że jest jedyna w swoim rodzaju. Już domyśliłam się że nikt patrząc na nią w szkole nie chciał jej poznać, może dostrzegłam coś czego inni nie dostrzegli. Nie mogłam zaprzeczyć w ciągu tych dwóch dni szczerze polubiłam Daisy.
-No to w końcu ile ma lat?- powtórzyłam.
-Jest w waszym wieku- odpowiedziała Samantcha, przekręcając kierownicę lekko w lewo.
-Nie- zaprzeczyła Daisy dosyć głośnym tonem- Jest od nas o rok starszy, siedemnaście lat ma.
-Przecież dopiero w grudniu skończy siedemnaście, prawda?
-Każdy może się pomylić.
-Czyli on jest tą osoba która jest potrzebna do powiedzenia czegoś ważnego?-zapytałam przypominając sobie ten fakt.
   Samantcha ku mojemu zdziwieniu zahamowała i odwróciła się do mnie.
-Daisy ci mówiła?
-Mamo nic nie powiedziałam! Przecież obiecałam!- oburzyła się.
-Na żywioły. Już myślałam że się wygadałaś- powiedziała jak najbardziej spokojnie po czym wzięła dwa głębokie wdechy i znowu odpaliła samochód.
   Dziękuje że dopiero pod koniec wszczęłam ten temat, przez resztę czasu panowała niezręczna cisza. Czy ja nie mogę choć raz trzymać języka za zębami? Popatrzyłam w przednie lusterko, Samantcha nie wyglądała na zdenerwowaną ani spokojną, jej twarz tkwiła w miejscu bez wyrazu. Popatrzyłam w lewą stronę, wzdłuż plaży zaczynał się rząd jednorodzinnych domków. Oparłam się policzkiem o szybę próbując nie zwracać uwagę na ciszę co chwile patrząc na swój zegarek.
-Jak tam w szkole?- zapytała mnie Samantcha, pewnie tylko dlatego żeby nie czuła się dziwnie.
-Jakoś idzie, tylko z matematyką, fizyką, gramatyką i chemią mam problem- odpowiedziałam, szczerze z prawdą.
-Tylko?-zdziwiła się Daisy szczerząc zęby.
-Nigdy nie miałam głowy do nauki, w przeciwieństwie do Naomi, ona to by tylko się uczyła.
-To dlatego jest taka małomówna?- zapytała Daisy.
-Raczej to już jej cecha wrodzona, do mnie nie prawie nie odzywa się, chociaż mieszkamy pod jednym dachem.
-Ja to miałam pięciu, starszych braci, potrafili mnie denerwować- odezwała się Samantcha.
-Pięciu? O jeju! A to ja narzekam na Naomi.
-Nie wiem o co ci chodzi, twoja siostra jest bardzo miła i mądra- powiedziała Samantcha.- Przecież przy kolacji rozmawialiście normalnie.

   No właśnie, przecież wczoraj rozmawialiśmy z Naomi normalnie, dopiero przed chwilą zdałam sobie sprawę. Czy to morskie powietrze wpłynęło do jej mózgu.
-A Ben wcale nie jest podobny do Lawendy, cały Percy, chociaż do końca nie wiem jak z charakterem-kontynuowała.
-Do taty to on pod względem charakteru też jest taki sam, nie licząc dwudziestu lat różnicy.
-Dobrze że ja nie jestem do taty podobna- powiedziała Daisy stukając palcami o szybę.
   Samantcha uśmiechnęła się do niej słabo, ale zaraz zatrzymała auto. Było  to dokładnie te samo miejsce pod które wczoraj pod nas podjechały. Wyszłyśmy z samochodu, wzięłam kilka głębokich wdechów korzystając z normalnego powietrza a nie tego który unosił się w środku. 
-Jeszcze ich nie ma- westchnęła Samantcha.- No dobrze lecę do sklepu, zaraz wracam, poczekajcie.
   Szybko zniknęła za drzwiami jakiegoś sklepu spożywczego.
-Dzisiaj będzie super, mówię, od razu polubisz Marka i Lucy- powiedziała Daisy zatrzaskując drzwi.
-A ty go od razu polubiłaś?
-Sama nie wiem, jeździł do nas na każde wakacje odkąd byłam niemowlakiem, trudno mi powiedzieć kiedy go lubiłam.
-No wiesz... znacie się tyle lat- mówiłam.- To dziwne że nadal czujesz do niego przyjaźń a nie na przykład...
-Lizzy, według mnie przyjaźń damskomęska istnieje. Gdybyś tak nie sądziła to juz dawno oświadczyłabyś się z tym John'ym.

Rozdział podzielony na dwie części, miałam już go dodać dwa dni temu ale cały czas coś mi w tym przeszkadzało. W najbliższym czasie też nie będę miała kiedy napisać więcej więc wstawiam to co tylko mam. Za jakieś trzy dni ciąg dalszy rozdziału.

1 komentarz:

  1. Rozdział napisany bardzo fajnie, ale niektóre wątki są moim zdaniem zdecydowanie za słabo czytelne oraz trudne do zrozumienia. Brakuje przecinków, co też na to wpływa, ale na pewno napisałaś też złe wyrazy przypadkowo. Treść tekstu jest jednak bardzo ciekawa i wciągająca ;D. Zapraszam na mojego bloga, gdzie został dodany rozdział http://put-forehead-world.blogspot.com/.
    Pozdrawiam i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń