czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział IX

Benjamin
-Ale co potem z dziećmi władczyń?- zapytałem po dłuższej chwili ciszy.- No wiecie jaka jest w tym opowiadaniu nasza historia?
-Ben, to jest PRAWDA- powiedziała akcentując ostatnie słowo.
-Dobra Daisy, ja znam zakończenia tych wszystkich opowieści-westchnęłem i kontynuowałem.- ,,...a podobno wielka stopa przebywa jeszcze w tych 
lasach...''takie tam ...
-Czy ty nie możesz zrozumieć że mówimy prawdę?!- krzyknęła Daisy zrywając się z miejsca, wszyscy popatrzyli na nią ale ona patrzyła tylko na mnie. Była 
wciekła oczy błyszczały w ogniu.- Tak Ben. Masz moc żywiołu, po to wasz ojciec was tu przysłał, bo to była ostatnia wola waszej matki!
-Daisy, uspokój się...- powiedział delikatnie Samantcha.
   Popatrzyła się na nią o potem znowu na mnie jakby ocknęła się z jakiegoś snu, usiadła  z powrotem zwracając uwagę tylko na swoje palce.
-Oni mówią prawdę- usłyszałam czyjś głos za sobą.
   To był Bertus, jego głos nie był tym samym piskliwym głosikiem ale grubym, nie widziałem żeby z nami siedział. Najwyraźniej podkradł tu się dopiero przed 
chwilą.
-Może trudno w to uwierzyć- kontynuował.- Pochodzę z szlachetnego rodu olbrzymów, ja sam jestem olbrzymem. 
   Omiotłem wzrokiem wszystkich dookoła mnie, Mark wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał, Lizzy wyglądała na rozbawioną tym faktem, Daisy wyglądała jakby przeszła jakiś atak. Czy to ten jej nagły wybuch tak na nią wpłynął? Oparta była o ramię Samantchy która powtarzała jej na okrągło coś do ucha.
-To ma być jakiś numer?- zapytała zdziwiona Lizzy.
-Udowodnijcie im- powiedziała Lucy.
   Mark spojrzał wyczekująco na Daisy a ona podniosła na chwilkę wzrok i pokiwała w jego stronę głową. Wyciągnęła rękę na której zaczęła rosnąć roślina. 
   Rosnąć? Zamrugałem kilka razy i spojrzałem na jej dłoń, to była róża o jasnym kolorze. Trudno mi było ocenić jaki do kolor w świetle samego ogniska.
-Jakim cudem?- zapytała Naomi.
   Najwyraźniej te słowa podniosły ją na duchu bo uśmiechnęła się szeroko. Popatrzyła na mnie przez chwilę ale potem zwróciła wzrok na ognisko, też spojrzałem w tamta stronę. Nad płomieniami tworzyło się coś w rodzaju szklanej klatki, Naomi wstała powoli i dotknełą jednego z prętu.
-To lód- szepnęła ale mimo ciszy wszyscy ją usłyszeli, udsuneła gwałtownie rękę.- Jak to się dzieje?
-Nie myślcie że to zwykła sztuczka-odezwał się Mark.
   Wszyscy spojrzeli na niego ale nie na długo, klatka pękła, Naomi krótko piskneła i odskoczyła od ogniska, kawałki lodu rozsypały się a niektóre topiły się 

 w płomieniach. Jedyny Mark wyglądał jakby go to rozbawiło i spojrzał w niebo a z góry spadały białe punkciki-śnieg.
-To nie jest ograniczenie waszych mocy- powiedziała Samantcha.- Możecie wywołać tornado, zamieć śnieżną, tsunami, trzęsienia ziemi, pożar który opanuje cały świat.
-Ale co my mamy do tego?- zapytała Lizzy.-Przecież nie umiemy tego co Daisy i Mark.
-Nie słuchałaś, Elizabeth- odpowiedział Bertus.- Lucy, Samantcha i Lawenda posiadały żywioły, jesteście dziećmi Lawendy, to chyba logiczne.
-Ale nasza matka nie posiadała trzech żywiołów?- zapytałem niepewnie.
-O tym tez wspomnieliśmy- zaczęła Lucy takim tonem jakby wygłaszała mowę przed całym narodem.-Medalion przekazuje cząstki wszystkich żywiołów a tylko jeden wybiera sobie miejsce w naszym ciele, jednak jakaś ich uwieziona cząstka pozostaje.
-W takim razie czego od nas oczekujecie?- Naomi odezwała się wciąż patrząc w swoje poplątane sznurówki.
-Od razu mówimy że wybór należy wyłącznie do was- powiedziała Samantcha.-Każdy ma prawo wybrać to co jest dla niego słuszne. Możliwe że doprowadzicie do wojny, możecie w niej stracić wiele dlatego tez nie przymuszam was do tego.
   Zapanowała na chwilę cisza która przerwana była wyciem Borysa do księżyca w pełni. Co za głupi pies! A Lizzy się dziwiła dlaczego kupiłem sobie ropuchę.
-A nasz ojciec. Wie o tym?-zapytałem próbując pozbierać myśli, co utrudniał mi Borys.
-Wie, to była ostatnia prośba Lawendy, żeby to wam pozostawić decyzję, żebyście wybrali to co słuszne.
-Mówisz dobrze Samantcho-powiedział Bertus przysiadając się obok niej.- Mieliście się dowiedzieć tego dwa lata temu, bo według Alkejskiego prawa w wieku czternastu lat uzyskuje się pełnoletność. Wasz ojciec jednak nalegał aby dac wam jeszcze trochę czasu. Portal otworzy się jutro, punktualnie w południe, kiedy słońce znajduje się najwyżej nad ziemią. Macie dwanaście godzin na podjęcie decyzji, zdecydujcie się czy chcecie znaleść się w Alkeji, wojna jest waszym wyborem więc możecie nawet podjąć decyzję przed ostatnią chwilą.
-Odprowadzę was do pokoi- zaproponowała Samantcha.
   Szurając nogami szłem za grupą osób. moje myśli błądziły gdzie indziej przez co dwa razy prawie potknąłem się o własne nogi. Nie pamiętam nawet jak znalazłem się na pierwszym pietrze. Rozejrzałem się wszyscy już weszli do swoich pokoi tylko Daisy pokonywała mozolnym krokiem dwa ostatnie stopnie schodów.
***
   Coś walnęło mnie w głowę, dopiero po chwili zdałem sobie sprawę że to moje trampki. Przetarłem oczy, przez chwilę mój wzrok był rozmazany ale potem zobaczyłem Lizzy siedzącą na podłodze i grzebiąca w mojej walizce.
-Co ty?- zapytałem ospałym tonem.
-Idioto, masz pół godziny więc z łaski swej się streszczaj- mówiąc to rzuciła we mnie koszulką.
-Sam wybiorę sobie w co chcę się ubrać- powiedziałem, nie chciało mi się kłócić bo to co mi wybrała było zwyczajnym letnim ubraniem.
-Moja kaszkietówka!- ubrała sobie czapkę daszkiem do tyłu.
-Przecież mi ją dałaś na święta.
-Zmieniłam zdanie, ta koszula też mi się podoba- wygrzebała moją koszulę w czerwono-czarną kratę.
-Lizzy, już mi trzecią zabrałaś w tym miesiącu- warknąłem.
-Nie prawda! To jest ... czwarta...
   Ryknąłem śmiechem.
-Serio? Ty to umiesz załamać człowieka.
   Wyszczerzyła do mnie żeby i włożyła moją koszule na czarną bluzkę.
-Czy ty na serio nie możesz sobie kupić własnych koszul, które na ciebie PASUJĄ- powiedziałam akcentując ostatnie słowo.
-Przecież pasuje.
   Omiotłem ją spojrzeniem, rękawy były dwa razy szersze niż jej ręka a koszula dłuższa od jej dżinsowych spodenek.
-Żeby nie naruszać twojej prywatności wyjdę, a ty się przebierz- wyszła trzaskając drzwiami jak to zwykle miała w zwyczaju.
   Przebrałem się w ekspresowym tempie, Nachyliłem się do akwarium w Bertą i zapukałem palcem w szybę. Popatrzyła na mnie swoimi jasno żółtymi oczami, Lizzy cały czas ze Berta jest małą paskudą ale ja nie żywię przez to do mojego zwierzaka urazy. Wczoraj dosypałem jej karmy złożenej z martwych owadów, to był jedyny minus posiadania ropuchy, dawania jej tego ohydnego jedzenia. Byłem głodny wczorajsze pianki i kakao przy ognisku... No właśnie! No ale to nie jest prawda. Przecież to był sen, magia nie istnieje, magia to jedna wielka bajka. 
-No czego tak długo? Mamy dwadzieścia pięć minut- warknęła popchałem lekko drzwi ale one i tak mocno trzasnęły.
-Do czego?- zapytałem ale nie odpowiedziała.
   Wspinając się na palce otworzyła klapę w suficie i rozłożyła drabinę.
-Proszę przodem- ruchem ręki wskazała na drabinę.
-To jakiś żart?- zdziwiłem się.
-Nie marudź tylko wchodź- warknęła.
   Obdarzyłem ja jak najbardziej wciekłym spojrzeniem ale ona tylko wyszczerzyła zęby. Leniwie wszedłem po szczeblach pierwsze co zobaczyłem to Daisy i Naomi siedzące naprzeciw siebie po turecku, na ręce złotowłosej powoli oplatał się jakiś ukwiecony pęd bluszczu, moja siostra z pewnością próbowała zrobić to samo ale nic jej się nie udawało. Popatrzyłem raz na jedną raz na drugą o mało nie ssuwając z szczebla. 
-Rusz się- usłyszałem głos Lizzy z dołu.
   Pokonałem resztę stopni siadając na krawędzi otwartej klapy, byliśmy pewnie na strychu ale nie wyglądało to jak pomieszczenie do przechowywania gratów.Jedynymi meblami było kilka krzeseł, biblioteczka i wielka skrzynia z wyrytą gwiazdką, której każdej promiń zkończony był kółkiem.
-Czyli to prawda?- gdy to powiedziałem popatrzyły na mnie tak jakbym zapytał czy słońce świeci.
-A ty się zdecydowałeś?- zapytała Daisy z nutką nadzieji w głosie.
-Zdecydować? Na co?
-Wogle o tym nie myślałeś- odezwała się Lizzy.- Ben jesteś idiotą to jest najpoważniejsza decyzja w twoim życiu.
-Chodzi wam o zostanę władcą?- zapytałem, wszystkie trzy pokiwały głowną co w normalnych okolicznościach rozbawiło mnie.- A wy? Jakie jest wasze zdanie?
-Wszyscy się zgodziliśmy, tylko ty jesteś nadal... hm... neutralny- wytłumaczyła Naomi.-Czyli masz jakieś piętnaście minut na decyzję.
-Czekaj, czekaj. Mówię tak, bo nie pozwolę wam tam pójść same. Jeśli ta Alkeja woglę istnieję- wzruszyłam ramionami.
-Ben, czy to możesz raz komuś zaufać?- pierwsze słowa prawie wykrzyczała ale potem próbowała obniżyć swój ton.- Choć tu.- podeszła do kufra i otworzyła jego wieko.
   Skrzynie wypełniało coś w rodzaju niebieskawej wody o gładkiej powierzchni, po kilku sekundach woda zalśniła a w niej utworzył się obraz przedstawiający kule ziemską. Przejechała palcem do tafli i zatrzymała się tam gdzie powinna być Ameryka południowa. Wyglądało to jakby posługiwała się dotykowym komputerem. Obraz przybliżył się tak bardzo że widać było dom otoczony kilka drzewami. 
-Przejście otworzy się za jedenaście minut i trzydzieści sekund- oznajmiła.
-Mark zawołaj Samantchę i Bertusa, mamy mało czasu- usłyszałam głos Lucy która wspinała się po sczeblach i opadła na jedno z starych krzeseł przysuwając się do kufra.
   Ona też ,,poklikała'' coś na tafli wody. Zaraz weszła Samantcha, Mark i Bertus niosący jakiś duży kawał, brązowego materiału który z łatwością mógłby służyć za prześcieradło. Bertus usiadł spokojnie w kącie pokoju a Samantcha była cała zalana łzami, wzięła w swoje ramiona Daisy która wydała się bardziej spokojna niż ona chociaż jej oczy zaszkliły się łzami.
-Uważaj na siebie, wybrałaś to co według ciebie jest słuszne- szepnęła Samantcha ale i tak to usłyszałem.
   Coś mnie tknęło. Nie pasuje mi coś. Ale co? Czegoś tu brakuję, czegoś ważnego. Naomi to odszyfrowała:
-Dlaczego nie ma tu naszego taty?
   Oczy Naomi były zaszklone łzami ale usta miała zaciśnięte jakby próbowała za wszelką cenę próbowała je powstrzymać. Pierwszy raz w życiu zrobiło mnie się jej szkoda. Cisza, pewnie trwała kilka sekund ale patrząc na moją siostrę trwała wieczność. Łzy wymknęły jej się spod powiek i rozpłakała się na dobre, jednak jej twarz wciąż była bez wyrazu. Zrobiłem coś czego w życiu nie zrobiłem, przytuliłem Naomi. Pozwoliłem jej zamoczyć moje ramię łzami.
-Naomi uspokój się- szepneła Lucy biorąc ją za rękę, jak małą dziewczynkę i odeszła z nią kilka kroków.
   Lycy schyliła głowę tak aby patrzeć jej prosto w oczy.
-To był fragment obietnicy którą udzielił waszej matce, przed jej śmiercią, miał nie ingerować się w waszą nauką w Alkeji, musiał zostawić to nam- Lucy mówiła spokojnym i delikatnym tonem ale Naomi nadal nic nie mówiła.- Percy bardzo kochał waszą matkę, kocha też was.
-Lucy. A ty pójdziesz tam z nami? Proszę- wyjąkała Naomi.
-Nie mogę. Ja i Samantcha jesteśmy przeklęte przez Złodziejkę, jeśli wejdziemy to teleportu zginiemy. Poradzisz sobie... córko ognia.
-Mamy cztery minuty- ogłosił Bertus.- Wszystko gotowe.
-Dobra mu...- zaczęła Lucy ale jakiś potworny huk z dołu jej przerwał.
   Kroki, tak szybkie jakby ktoś biegł, wszyscy zamarli. Ktoś biegł po schodach. Cisza, pewnie staną pod drabiną. Skrzypnięcie pierwszego szczebla, kolejnego, to wystarczyło żeby zobaczyć ciemno blond włosy w otwartej klapie. Chciałem być tam pierwszy ale przepuściłem Naomi która była już bliska rozpaczy. Rzuciła mu się tacie na szyję ale już nie płakała.
-Nie wiem co wybrałaś- powiedział Percy.- Ale wiem że to dobra decyzja.
-Nie zostaję tu, ja chcę walczyć- Naomi z trudem to wypowiedziała i odeszła na koniec pokoju jakby to było coś wstydliwego.
   Lizzy przytuliła go krótko, a tato podszedł do niej.
-Ty też?
   Pokiwałem głową, doskonale wiedziałem o co mu chodzi.
-To są twoje siostry- powiedziała mi.- Nie tylko Lizzy, Naomi też. Tam będziesz głową rodziny, w tej chwili one są dla ciebie najważniejsze.
-Dwadzieścia sekund- oznajmił Berus.
   Percy poklepał mnie po plecach. W myślach odliczałem sekundy. Pięć... muszę dotrzymać obietnicy tacie, cztery... będę opiekować się siostrami, trzy... wejdę do teleportu, dwa... zostanę władcą żywiołu. Jeden! Przedmną pojawiła się pomarańczowa kolumna. Wyglądała jakby zrobiona była z słupa kolorowej wody.
Przyjrzałem jej się bardziej, pływało w niej pełno bąbelków i wyglądała jak orążada.
-Widzimy się w Alkeji- powiedział Bertus wesoło i wszedł w teleport.
-Już czas- powiedział Percy.
   Daisy wymieniła ostatni uścisk z mamą, to samo zrobił Mark i razem weszli do teleportu. Rzuciłem szybki spojrzenie tacie i dwoma susami znalazłem się w kolumnie wody.

5 komentarzy:

  1. Kolejna część, której nie mogłam się doczekać *.*. Już nie mogę się doczekać, aż dowiem się jak wygląda Alkeja ;-). Pozdrawiam i weny życzę ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli możesz, to informuj mnie o nowych rozdziałach na moim blogu :). Będę wdzięczna ^^

      Usuń
  2. Jejekujejku! Jakie zakończenie! Nie mogę się już doczekać następnego rozdziału. Życzę weny :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Na moim blogu już jest nowy rozdział, serdecznie zapraszam ^^ http://put-forehead-world.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na nowy rozdział na moim blogu ;) http://put-forehead-world.blogspot.com/ (przepraszam, że ciągle pod tym rozdziałem, ale jakoś tak wyszło). Pozdrawiam i weny życzę ^^

    OdpowiedzUsuń