sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział VIII

 Naomi
   Siedziałam przy stoliku na werandzie z podpartym czołem o dłoń, musiałam co chwile mrugać kilka razy żeby nie zaspać. Nie ważne kiedy pójdę spać i tak zawsze do południa ledwo co stoję na nogach. Znowu cisza, nie licząc postukiwania garnków, Bertus dopiero teraz wziął się do zmywania po wczorajszej kolacji. Zamrugałam kilka razy i zmieniłam położenie dłoni na twarzy. Zimno tez mi nie było bo specjalnie wzięłam bluzę którą byłam szczelnie owinięta. Gdyby nie zaskrzypienie drzwi pewnie już zaspałabym tu, potrząsnęłam kilka razy głową i obróciłam się w tamtą stronę.
   Ben powoli kierował się do stołu, trzymając ostrożnie miskę pełną czekoladowych płatków z mlekiem, tak aby nie wylać zawartości. Ostrożnie położył ją na stole i usiadł na przeciwko mnie.
-A ty dlaczego ni jadłaś śniadania?- zapytał mnie śmiesznie brzmiącym tonem.
-Nie jestem głodna- skłamałam chociaż kiedy tylko spojrzałam na czekoladowe chrupki pływające w mleku zaburczało mi w brzuchu.
-Czy jesteś tego w stu procentach pewna?- powiedział tonem jakby pytał się czy dobrze wybrałam liczby w totolotku.
-Nie- odpowiedziałam marszcząc w śmieszny sposób nos.
   Ben wzruszył ramionami i nabierał sobie szybko łyżką do ust płatków głośno przy tym mlaskając.
-Widzisz tego pelikana na plaży?-zapytałam wpatrując się w wymyślony przeze mnie punk na granicy lądu i morza.
   Obrócił się z pełną buzią, to wystarczyło żeby szybką zabrać mu spod twarzy miskę.
-Ej!- krzyknął kiedy zniknęła jego własność.
   Szybko zaczęłam nabierać sobie płatków mlaskając przy tym tak samo jak Ben.
-Nawet... nie wiesz... jak ... byłam głodna- powiedziałam z pełną buzią.
-A ty sobie nie wyobrażasz jak bardzo jestem głodny- mówił z udawaną rozpaczą.
   Wyszczerzyłam do niego żeby i zjadłam ostatnie łyżki płatków po czym podsunęłam mu pod brodę pustą miseczkę. Dziwnie się czułam drocząc się z Bene tak jak on zazwyczaj z Lizzy.
-Dziękuje- powiedziałam kulturalnie i wyprostowałam się na krześle.
-Co za kultura- parsknął po czym wzruszył ramionami i wziął z kieszeni czekoladowego batona.- Jak Kuba Bogu... tak Bóg Kubie- dokończył z pełną buzią.
-Tym razem wygrałeś. Ale... tym razem.
   Wyszczerzył do mnie zęby, ale już nie myślałam żeby się z nim przekomarzać. Czarny Jeep podjechał pod dom, pierwsza wyszła Daisy potem Lizzy i jakiś czarnowłosy chłopak. Cała ich trójka gadała sobie w najlepsze co chwile parskając śmiechem. Lizzy pomachała w naszą stronę i szybkim krokiem szli w naszą stronę.
-To jest Ben a to Naomi- przedstawiła nas moja siostra.- A to jest Mark Marshall.
   Uścisnęłam mu rękę na co obdarzył mnie ciepłym uśmiechem. Ben najwyraźniej nie był zadowolony z jego towarzystwa, nie zmusił się nawet do wymuszonego uśmiechu chociaż jeszcze przed chwilą był bardzo rozbawiony.
-Czyli to ty jesteś tym przyjacielem Daisy?- zapytał Ben.
-Tak- odpowiedziała za niego złotowłosa.
-Zaniesiesz to?-zapytała kobieta, z pewnością matka Marka, jednak nie czekała na odpowiedź tylko od razu podała mu siatki.
   Chłopak wywrócił teatralnie oczami i szurając nogami wszedł do domu.
-Ben i Naomi- powitała nas wesoło.- Wy dwoje wyglądacie niemal identycznie jak swoi rodzice, chociaż myślę że ty, Elizabeth jesteś bardziej podobna do Percy'ego niż Lawendy. A tak po za tym to jestem Lucy  Marshall.
-Miło mi panią poznać- powiedziałam lekko uśmiechając się.
-Och, proszę cię żebyś nie mówiła do mnie ,,per pani'', czuje się wtedy dziwnie i staro. Powiedzcie co tam u was?- zapytała takim tonem jakbyśmy znały się kilka lat.-Percy nie odzywał się do mnie i Samantchy przez dobre kilka lat, nie licząc ostatniego miesiąca kiedy musieliśmy przedyskutować kilka spraw.
-U taty jak w najlepszym porządku- mówiła Elizabeth.- Pewnie pa... Lucy wiesz że ma firmę sprzedającą akcesoria elektryczne.
-To akurat wiem, niezbyt ambitne zadanie siedzieć tak w biurze ubranym w elegancki garnitur. Długo jest w pracy?
-Akurat tu jest na odwrót- zaprzeczył Ben.- W domu spędza nawet za dużo czasu. Zazwyczaj jest w pracy tylko wtedy kiedy my jesteśmy w szkole.
-Myślałam że bycie prezesem firmy jest bardziej męczące. No, ale teraz mam nadzieję że Bertus zrobił już śniadanie, pewnie jesteście głodni?
   Weszła do domu i zaraz po tym było słychać dźwięk roztłuczonego szkła.
-Idę im pomóc posprzątać- mruknęła Daisy i w podskokach przeszła przez futrynę drzwi.
-Dziękuje- powiedziała Lizzy wyrywając szybkim ruchem z ręki Bena batonika i sama go dokończyła.
   Ben nie zwrócił na do uwagi ponieważ wpadł w zamyślenie i obudził się dopiero gdy Elizabeth wcisnęła mu do ręki pusty papierek.
-Dlaczego ja nie mam dwóch braci?
***
   Zapukałam mocno w jasne drzwi i chwileczkę odczekując otworzyłam je. Nie byłam jeszcze w pokoju Daisy, był to o wiele mniejsze pomieszczenie niż gościnne. Ściany były zielone z wymalowanymi na niebiesko pąkami róż które wspinały się aż do sufitu. Miała piętrowe łóżko, ale pod górnym miejscem do spania znajdowało się biurko z starszym modelem komputera, krzesło zajmował Mark z niepasującymi mu okularami na nosie, szperając w skrzynce komputera. Przy szafie siedziała Lizzy gadając z Daisy która rozłożyła się na parapecie.
-Co tam?- zapytałam siadając na puchowym dywanie.
-Och, już drugą godzinę ulepsza mi komputer, a chciałam tylko żeby mi przegrał zdjęcia- westchnęła Daisy.
-Nie narzekaj, jak skończę to w końcu będziesz mogła to coś nazwać komputerem- odpowiedział Mark z przekąsem- Kiedy ty ostatni raz to czyściłaś? Wiesz ile tu jest kurzu?
-Czekała specjalnie na ciebie, żeby się nie wysilać- mruknęła Lizzy.
-A tak po za tym- przypomniałam sobie w jakim celu tu przyszłam- Lucy i Samantcha powiedziała że za pół godziny mamy przyjść żeby pozbierać trochę drewna i rozpalić ognisko.
-Też fakt-powiedziała Daisy i zwróciła się do Marka.- A po za tym dziękuje Lucy że kupiła pianki, moja mama z słodyczy uznaje tylko czekoladę.
-Czekolada i tak jest lepsza niż wszystko razem wzięte- mruknął Mark ostrożnie wycierając szmatką kolejną dyskietkę z komputera.
-Ja tam zawsze najbardziej lubiłam żelki- rozmarzyła się Lizzy.- Są takie kwaśne... owocowe...i wspaniałe.
-I się po nich nie tyje jak po czekoladzie- dodałam.
-Najpierw masa, potem rzeźba- wyjaśnił Mark mówiąc grubym głosem tak że wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
-A co myślisz o tym żeby chodzić na siłownie? Żeby mieć kaloryfer?- zapytała Daisy szczerząc zęby.
-Kaloryfer to ja mam w domu- mruknął nie odrywając wzroku od swojej pracy.
   Nie powiedziałabym że Mark jest źle zbudowany czy kościsty, mogłam go spokojnie porównać do Bena bo też był zbudowany lepiej niż chłopcy w jego wieku.
-A tak wogulę gdzie Ben?- zapytała Lizzy.
-Jakiegoś focha strzelił- powiedziałam wzruszając.- Pożyczył ode mnie książkę, zamknął się w pokoju i czyta.
-Wow... On czyta... Zaczynam się o niego poważnie martwić- westchnęła Lizzy z udawanym przejęciem.-A tak na serio to ma jakąś depresje czy co?
-Nie wiem- mruknęłam.- Przecież on ze mną nie gada tyle co z tobą.
-Zawsze jest taki naburmuszony?- zapytał Mark nie odrywając wzroku od swojej pracy.
-Proszę?- zdziwiła się Lizzy.
-No wiesz, wygląda tak jakby chciał mnie zabić.
   Elizabeth parsknęła śmiechem:
-Nie bój się jeszcze nikogo nie zabił.
   Tym razem to Mark parsknął śmiechem.
-Dobrze wiedzieć że nie jestem pod jednym dachem z mordercą. Daisy, skończyłem z tym twoim gratem.
-Och, dzięki, chociaż pewnie wytrzyma jeden rok i trzeba będzie kupić nowy.
-To tu wogulę dociera zasięg?- zapytałam.
-Tak, ale bardzo słaby, tak myślę nie jestem znawczynią w dziedzinie informatyki- westchnęła Daisy.
   Siedzieliśmy u Daisy jeszcze pół godziny póki nie przyszła po nas Samantcha. Chłopcy i Lizzy poszli pozbierać do lasku trochę gałęzi, Daisy siedziała na piachu ostrząc scyzorykiem patyki tam aby mogło się na nie nabić pianki, ja miałam rozpalić ognisko. Między dwoma ławeczkami porozrzucane były patyki które zdążyli już przynieść, słyszałam że gałęzie trzeba ustawić w odpowiedni sposób a za podpałkę użyć kawałka papieru.Nie chciało mi się ani ustawiać patyków ani iść po jakiś skrawek papieru.po prostu wrzuciła zapaloną zapałkę do ogniska. Wątpiłam że to by poskutkowało ale ku mojemu zdziwieniu ogień buchnął tak mocno, jakby użyła do rozpalenia miotacza płomieni. Uśmiechnęłam się z zadowolenia.
-Chyba za dużo tych gałęzi- przyszła Elizabeth i odłożyła pełne naręcza niedaleko ogniska.- Nie musicie więcej przynosić!- krzyknęła w stronę lasu gdzie widziałam w mroku sylwetki Bena i Marka.
   Słońce już całkiem zaszło a kiedy tylko oddaliłam się od ogniska to nawet w bluzie było mi zimno. Czekaliśmy w ciszy na Samantchę i Lucy a kiedy przeszły z wielką paczką pianek i kupkami kakao. Samantcha w niezwykła precyzją niosła siedem kubków ale mimo tego wzięłam od niej trzy pomóc zanieść wszystkim. Podałam jeden Benowi o drugi Daisy. Usiedliśmy na ławeczkach pijąc kakao i smażąc pianki, Lucy opowiadała nam swoje śmieszne historie z młodości kiedy była razem z Samantcha skautem.
-No!- Daisy klasnęła w dłonie.- To może w końcu Mark opowie nam historię.
   Lucy do tej pory najbardziej rozgadana osoba w tym towarzystwie tylko nieśmiało kiwnęła głową, zobaczyłam że nagle jej twarz przybrała smutny wyraz.
-No to tak- zaczął Mark- Można powiedzieć że cała ta opowieść zaczyna się od pewnej dziewczyny, miała wszystko co chciała, pieniądze, ponad przeciętną urodę ale jej największą wadą była chciwość. Można powiedzieć że jej hobby było kajakarstwo, wybrała się do pewnego miasteczka nad morzem. O świcie popłynęła wzdłuż  brzegu, płynęła aż do wieczora, dobiła do brzegu dopiero wtedy gdy zapadł zmrok. Była wykończoną a jej jedyną nadzieją był domek położony na odludziu. Spotkała tam kobietę, zaoferowała jej nocleg ale kiedy się obudziła otrzymała bardzo dziwne pytanie. ,,Czy byłabyś gotowa podjąć władze nad krainą z innego wymiaru?'', odpowiedziała jej że tak. Otworzyła portal do owej krainy, dziewczyna zgodziła się. Były tam olbrzymy, centaury, satyry, avemele...
-Co to sś avemele?-przerwała mu Lizzy.
-Ludzie posiadający skrzydła wybranych ptaków-odkrząknął i kontynuował.- Krainą miały rządzić pięć żywiołów które mogły posiąść tylko osoby ludzkie. Dali jej medalion w którym ukryte były te żywioły, ta piątka żywiołów opanowała ją ale tylko jednym mogła się posługiwać, wybrał ją żywioł wiatru. Była zła że nie posiadła ich wszystkich, portal miał się otworzyć znowu za pięćdziesiąt dni. W tydzień przekazali jej wszystkie tajemnice krainy i to co się dzieję w pozostałych pięciu jej strefach. Uciekła zmawiając się z potworami które służyły dla niej, razem mieli obalić tych od których uciekła, tych którzy dali jej dobro. Nie wróciła do domu, mieszkańcy bronili swojej krainy, mieli spore doświadczenie w alchemictwie więc ważyli różne mikstury aby chronić granice. Dziewczyna została nazwana Zdrajczynią. Trzy lata później w podobnej sytuacji do krainy dostały się trzy przyjaciółki, one też przejęły z medalionu żywioły- lód, ziemię i ogień. Udało im się przez cztery lata chronić krainę ale zostały zdradzone przez przyjaciela- satyra. Spiskiem wybawił ich z krainy prosto w ręce Zdrajczyni. W krwawej ceremonii odebrała im i przejęła ich żywioły, ale co najdziwniejsze, darowała życie. Wtedy zmienili nazwę Zdrajczyni na Złodziejka. Wróciły na Ziemię a niedługo po tym wszystkie trzy spodziewały się dziecka. Wiedziały że one przejmą moc żywiołów bo Złodziejka nie odebrała im ich do końca, ona je tylko uwięziła w ich ciele tak że nie mogły ich użyć. Dwie z nich urodziły po jednym dziecku ale pozostała trojaczki. To dało im piątkę dzieci, co znaczyło że wszystkie mają po jednym żywiole i mogą w przyszłości pokonać Złodziejkę. Kiedy przejście utworzyło się po ich narodzinach matka trojaczków udała się tam. Ponownie Złodziejka wzięła ją w niewole i zabiła, lud nie widziała nawet jej ciała. Teraz ta piątka dzieci będzie musiała się stoczyć walkę z Złodziejką.- tu zrobił długą przerwę po czym powiedział.- Wasza matka i moja, oraz Samantcha są tymi przyjaciółkami. A nasza piątka jest prawowitymi władcami Alkeji, jesteśmy dziećmi władczyń, mamy moc żywiołów.

2 komentarze:

  1. Przepraszam, że dopiero teraz komentuje, ale musiałam przeczytać wszystkie rozdziały. Wow! Pomysł na historię bardzo mi się podoba. I cztery żywioły... To jedna z moich ulubionych tematyk.
    Co do rozdziału bardzo podobała mi się scena Naomi i Bena. Sztuczka z pelikanem... Genialne. Za to koniec... zdziwił mnie, ale było krótko i na temat.
    Życzę weny :-D
    Roug

    OdpowiedzUsuń
  2. No wreszcie! Nie mogłam się doczekać, aż ten moment nadejdzie *.*! Pisz szybko rozdziały! Twój pomysł jest super ;3!

    OdpowiedzUsuń