czwartek, 15 maja 2014

Rozdział XI

Naomi

   Wystarczyło że przeszliśmy jeszcze trochę i znaleźliśmy się na takim samym miejscu do ćwiczeń. Z tą różnicą że było tu o wiele więcej osób i młodszych niż wcześniej. Niektóre dzieci mogły mieć dopiero pięć lat a najstarsze niewięcej niż czternaście. Broń była taka sama jak w drugim etapie, prócz drewnianych mieczy dla najmłodszych. Grupka dzieciaków zebrała się wokół jakiegoś ciemnoskórego chłopaka, z dziwaczną rękawicą do której przyczepione były ostrza.
-Patrzcie- oznajmił wesoło i zamachnął się w stronę warka wypchanego sianem.
   Całe towarzystwo zaczęli się śmiać gdy podczas zamachu podleciały wszystkie ostrza.
   Na drugim końcu dwa centaury z jasnymi włosami walczyli między sobą, chłopak i dziewczyna. Już po pierwszym zamachu dziewczyna dostała rękojeścią w twarz i upadła. Popatrzyłam na nią, miała około dwanaście lat a chude ręce ledwo utrzymywały miecz a włosy zaplecione w dwa warkoczyki sięgające prawie do pasa. 
   Chłopak natomiast różnił się od niej, czternastolatek który był na pewno lepiej zbudowany niż Ben i Mark razem wzięci. Dzieciaki obserwowali to nie chcąc jej pomóc.
-Nic jej nie jest?- zapytałam Miramindy która z kolei zajęta była rozmową z Markiem.
-Tak, Naomi?- zwróciła się do mnie a ja tylko pokazałam palcem w stronę dziewczynki-centaura zwiniętej w na ziemi.
-Na żywioły - krzyknęła i szybkim krokiem ruszyła w tamtą stronę.
   Jedna z najstarszych osób które tam były- czarnowłosa Avemela z takim samym kolorze skrzydeł złapała tego chłopaka za szyję i przygwoździła ręką do jednego z najbliższych drzew. Próbował się wyrwać ale siła dziewczyny najwyraźniej przeważała go.
-...skończony dupek!- usłyszałam fragment jej krzyku.- Przeprosisz ją, a potem powiesz wszystko swojej matce!
-Odwal się ode mnie!- warknął z trudem przemawiając przez ściśnięte gardło.- Sama chciała żebym ją nauczył walczyć!
-Walczyć? A nie przypadkiem pobić, aż... Ej!- przerwała gdy Blue chwyciła ją za ramię.
-Apfel! Durny jesteś to twoja siostra!- krzyknęła Blue.- Pójdziesz teraz do Etny i poniesiesz wszelkie konsekwencje!
-Nigdzie nie idę- warknął opierając się o drzewo.
-Wiesz kim jesteś?- zapytała podchodząc do niego, patrząc takim spojrzeniem aż mroziło krew w żyłach.- Jestem członkiem rady i osobiście przypilnuje żebyś siedział w drugim etapie dwadzieścia lat.
-To szantaż?- zapytał a może bardziej stwierdził, najbardziej bezczelnym tonem jaki w życiu słyszałam ale popatrzył na mnie to jego uśmieszek natychmiast zgasł.
-Zgadłaś. Punkt dla Apfela za sposzczegawczość- klasnęła symbolicznie w dłonie.
   Popatrzyłam na dziewczynkę, bez wątpliwości Apfel to jej brat, mieli takie same jasne blond włosy, śliczne ciemnozielone oczy i ciemnobrązowy tłuw koński. 
   Teraz siedziała skulona zasłaniając chudymi rączkami usta. Nikt nie zwracał na nią uwagi, bo cała padła na naszą piątkę. Blue sprzeczała się nadal z Apfelem i dziewczyną która stanęła w jej obronie. Indie z nie wiadomo jakiego powodu zaczęła płakać, i owinęła swoje dzieciecę rączki wokół szyi Artura, który przykucnął aby mógł być na jej wysokości.
   Podeszłam szybko do dziewczynki, do której wszyscy obrócili się plecami patrząc jak Blue wydziera się na dwójkę nastolatków. Usiadłam obok niej splatając nogi w siad turecki.
-To twój brat?- zapytałam spokojnie.
   Popatrzyła się na mnie przestraszonym wzrokiem i lekko pokiwała głową.
-Zdejmij ręce z buzi- szepnęłam delikatnie.
   Popatrzyła na mnie, zapewne nie chciała tego zrobić ale też bała mi się sprzeciwić. Wewnętrzna część rąk była cała w krwi, po wardze i po brodzie biegło głębokie rozcięcie, mocno krwawiło.
-Czy twój brat nie jest stuknięty na mózg?- próbowałam żeby zabrzmiało to w miarę zabawnie, podniosła delikatnie kąciki ust.- Masz jakąś chusteczkę- zapytałam.
   Dziewczynka otarła rąk o trawę i wyciągnęła z małej naszywki na napierśniku, kwadratową, biała chustę. Spodziewałam się że weźmie paczkę zwyczajnych chusteczek, ale w porę zorientowałam se że to przecież inny świat. 
-Jak się nazywasz?- zapytałam, składając na cztery chusteczkę żeby łatwiej jej było przytrzymać przy twarzy.
-Maja- powiedziała takim tonem, jakby nie wiedziała czy ma się odezwać, przyłożyła delikatnie złożoną chustę do brody.
-Waszą mamą jest Etna?
-Tak- odpowiedziała ale nie patrzyła na mnie tylko w trawę, oczy jej zaszkliły łzami.
   Zauważyłam że w jej ciemno zielonych oczach brązowy paseczek wokół źrenicy. Maja była śliczna a że była bardzo szczupło odbierało jej dużo uroku.
-Wiesz co- powiedziałam uśmiechając się.- Przyjdę do ciebie w najbliższym czasie. Nauczysz mnie walczyć mieczem?
-Al-l-le ja nie umiem.
-To super! Ja też nie. Ale się dobrałyśmy- powiedziałam śmiesznym tonem.
   Zaśmiała się delikatnie, ale rana na wardze nie pozwoliła jej na więcej.
-Chodź, z tego co słyszałam mieliśmy odwiedzić waszych rodziców.
   Wyprostowała swoje końskie nogi i przeszliśmy między zgromadzonymi. Dziewczyna która stanęła w obronie Maji stała przy Blue, jej cała twarz obsypana była piegami. Wyglądały jak słońce prześwitującę przez korony drzew.
-Maju- odezwała się odchylając chusteczkę przyłożoną do jej twarzy.- To wygląda okropnie.- Popatrzyła się na mnie i wyglądała na lekko zmieszaną.
-Jestem Naomi- przedstawiłam się wyciągając rękę, nie lubiła gdy wszyscy patrzą tak na mnie.
-Jestem Me... znaczy Amelia, mówią tu na mnie Mel- uścisnęła mi dłoń.
-Widać że nie przepadasz za tym całym Apfelem?
-Nienawidzę go, on mnie też. Ma rodziców w radzie i się wywyższa- westchnęła.- Mi nie może nic powiedzieć bo mam siostrę w radzie.
-Blue to twoja siostra?- zapytałam pokiwała głową.
-Yhym- mruknęła.
-Osoby w radzie mają jakieś... hmm... wyższą ragę?- znalazłam odpowiednie słowo do mojego pytania.
-Skąd, są traktowani i sądzeni tak samo jak reszta. Ale wiesz brat Maji zastrasza tych którzy mu podpadną swoimi rodzicami. Znam ich i nie należą do takich którzy skrzywdzili by wszystkich co staną na drodze jego syna.
-Poznałam Etnę i Wezuwiusza, fajni są- zobaczyłam że Maja posyła mi słaby uśmiech.
-Mel- odezwała się Blue.- Idź zaprowadź Maję i tą ofiarę losu do Etny. Tylko na żywioły, nie zacznij się znowu z nim kłócić.
-Oczywiście że nie- zapewniła ją ale chwilę po tym puściła do mnie oczko.
-Zdążymy iść jeszcze do etapu trzeciego, a potem musimy wracać do pałacu- wskazała brodą na zachodzące słońce.
   Odcinek który teraz pokonaliśmy był najdłuższym który przeszliśmy, etap trzeci znajdował się prawie na plaży. Było tu tylko dziesięć osób chociaż teren był nawet kilka razy większy niż ten w drugim etapie. Broń tez wyglądała na solidniejszą i groźniejszą.
-Zazwyczaj są tu tłumy- powiedziała Miraminda.- Ale teraz wszyscy pewnie poszli przygotować się do ceremonii przejścia.
   Nie byliśmy tu za długo, potem z powrotem skierowaliśmy się do pałacu powrotną drogą. Pałac miał jedną wysoką wieżę z siedmioma poziomami otoczoną pięcioma niższymi. Artur wytłumaczył mi że środkowa wieża jest wspólna a pięć wokół niej symbolizuje każdy z żywiołów.
   Weszliśmy do zamku mijając spora grupę przy wejściu, Miraminda kazała nam ściągnąć peleryny, weszliśmy na pierwsze piętro gdzie przy stole czekał Barbeus w towarzystwie równie starego satyra biboklami.
-Witajcie- przywitał się wesoło.- Nie wiem czy wspominali wam o małym teście.
   Wszyscy zgodnie zaprzeczyliśmy.
-No trudno- westchnął i ruchem ręki pokazał nam żebyśmy usiadli.
   Zajęłam miejsce między Blue i Daisy, satyr który towarzyszył mu odksząknął.
-Nazywam się Amos. Zwołaliśmy strażników- powiedział, nie wiedziałam o co mu chodzi.- Przez co to musimy wiedzieć które z was posiada jaki żywioł, przeprowadzimy opracowany przeze mnie test.
   Spodziewałam się że będzie to coś w stylu umiejętności walki, tym czasem Amos wziął jedną z pochodni i kazał położyć Benowi, nad płomieniem rękę. Gdy zniżył ją trochę, szybkim ruchem odsunął ją.
-Naomi, teraz ty- zachęcił mnie Amos.
   Wstałam niepewnie i położyłam rękę nad ogniem, była na takiej wysokości że wyczuwałam tylko delikatne ciepło. Patrzyłam na drugi koniec pokoju, zniżając dłoń. Czułam że czas mi się dłuży, cały czas nie czułam nic więcej prócz przyjemnego gorąca.
-Mamy to!- krzyknął Barbeus.
   Popatrzyłam na nich lekko zdziwiona, ruszyła z powrotem na swoje miejsce, ale to co zobaczyłam wydusił z mojego gardła krótki pisk. Dłoń mi płonęła, machałam ja rozpaczliwie ale płomień tylko się powiększał. Po kilku sekundach dałam sobie spokój, zamknęłam na chwile oczy wyciągając daleko przed siebie rękę, gdy je otworzyłam zobaczyłam to co zwykle, żadnych oparzeń, spalonej skóry.
   Daisy i Lizzy zaczęły się śmiać widząc moją zdziwioną minę, ja sama zaczęłam chichotać. Mam moc żywiołu ognia. Usiadłam na swoją miejsce z uśmiechem na ustach, jestem prawdziwą władczynią.
   Ben znowu podszedł do kolejnego testu, Amos postawił na stolę miskę pełną wody. Mój brat musiał włożyć do niej głowę, popatrzył na nich jakby to miał być kiepski żart ale najwyraźniej była to na poważnie. Przewrócił teatralnie oczami i z niechęcią zanurzył twarz w wodzie.
-Co to są strażnicy?- zapytałam się Daisy przypominając sobie informację od Amosa.
-Pokolenia mitycznych stworzeń, które są hm... naszymi strażnikami- powiedziała robiąc przerwę.
-Mityczne stworzenia?- zdziwiła się Lizzy wychylając się do nas zza stołu.- Takie jak na przykład różowe jednorożce?- dodała z udawaną nadzieją.
   Wszystkie trzy parsknęłyśmy śmiechem, upokoiliśmy się dopiero po kilkunastu sekundach.
-A teraz tak na serio- odezwałam się.- Dokładnie jakimi mitycznymi stworzeniami są strażnicy?
-Nie będę wam psuła niespodzianki- powiedziała Daisy zakładając ręce na piersiach.- Ale Lizzy, muszę cię ostrzec. To nie są skrzydlate bernadyny.
-Wcale nie myślałam o tym. Bardziej o jakiejś sięjącej spósztoszenie godzili.
   W myślach wyobraziła sobie idącą przy Lizzy wielkiego potwora który zdeptywał drzewa i domy. Uśmiechnęłam się szeroko. 
-Za dużo się filmów naoglądałaś- westchnęła Daisy.
-Gadacie o strażnikach?- zapytał Mark wskakując na krzesło obok Lizzy.- Mama zdążyła mi tyle opowiedzieć, ale Daisy będzie to przed wami ukrywać.
-Przez niecałą godzinę- odpowiedziała odrzuczając złote loki do tyłu.
-Właśnie- odezwałam się.- Gdzie jest Ben?
   Popatrzyliśmy po sobie a potem równocześnie spojrzeliśmy na drugi koniec stołu, Ben trzymał cały czas głowę w misce nie wykazując do tej pory braku powietrza.
-Do jasnej anielki!- krzyknął Ben wyjmując głowę z wody.- Kiedy mam w końcu wyciągnąć moją gębę?
  Ryknęłyśmy śmiechem a Ben wyglądał na obrażonego, odkąd przyjechaliśmy stracił swoje poczucie humoru.
  Chwilę czasu zajęło nam zejście z powrotem na dół, przez co mogłam znowu obejrzeć piękną salę wejściową. Już tam usłyszałam muzykę, skoczną, jakby irlandzką graną prawdopodobnie na fletach. Popchnęłam drzwi wejściowe, niebo ogarnął mrok, zobaczyłam kilka poteżnych ognisk w których tańczyły radośnie i wysoko promienie. Satyry, avemele i centary tańczyły co chwilę w odpowiedni sposób zamieniając się partnerami. Dwóch olbrzymów grało na fletach wielkości słupa, dlatego dźwięk był taki potężny.
   Cieszyłam się że przez zabawę nikt nie zwracał na nas uwagi, zeszliśmy do pierwszego z ognisk. Blue wepchała mnie i Artura do tańczących, przez co staliśmy się kolejną parą. Próbowałam wychwycić kroki patrząc na Artura, staliśmy w odstępie jakiegoś metra, ręce trzymało się na swoich biodrach przytupując raz jedna a raz drugą nogą i kilka obrotów w szybkim tępię, następnie zamiana z partnerem miejscem te same ruchy. Po tym Artur przeszedł o jedną partnerkę dalej o do mnie doskoczył jakiś dziesięcioletni Satyr z czarną czupryną na głowie.
   Poczułam lekkie zmęczenie po kilku zmianach ale inni tego nie okazywali, byli przyzwyczajeni do dużego wysiłku. Jeden z olbrzymów złapał atak kaszlu przez co muzyka ucichła, ci którzy nie chcieli już tańczyć wyszli z miejsca do tego przeznaczonego. Ja tez wymknęłam się, chociaż zobaczyłam że Daisy i Lizzy postanowiły jeszcze zostać. Szybko odnalazłam Bena który stał oparty o ścianę zamku, podeszłam do niego, nie chciałam zostać sama wśród obcych ludzi.
-I jak?- zapytałam z uśmiechem na ustach stając obok niego.
-Można powiedzieć że nie najlepiej- odpowiedział chłodno.
-Jesteś dziwny, gdzie ten zabawny Ben?- zapytałam.- Bardziej przymulony niż ja, twoja nudna i głupia siostra?
   Popatrzył na mnie w dziwny sposób, trudno było określić czy to był smutek czy zakłopotanie. Najwyraźniej tym razem nie chciał żebym przypominała mu jak o mnie mówił.
-Ja wcale... -zaczął ale niedokączył tylko spojrzał w swoje skórzane buty.
   Mój wzrok utkwił przez dłuższą chwilę na butelkach ustawionych w skrzyniach przy których siedział Bertus.
-Choć- rozkazałam ciągnąc Bena za rękaw w tamtą stronę.
   Przecisneliśmy się przez grupkę dzieciaków żeby tam dojść.
-Co to jest Bertusie?- zapytałam wzkazując na szklane butelki z brązowo miedzianym płynem.
-Najlepszy rum wyrabiany przez olbrzymy- rzekł z dumą, kładąc na dłoni jedną ze skrzynek i wyciągając z naszą stronę.- Chcecie?
-A możemy?- zapytałam unosząc jedną brew.
-Oczywiście- powiedział jakby to było coś oczywistego.
   Wziłam dwie butelki jedną podając Benowi, popatrzył na mnie z zdziwieniem. Korki były lekko zapchane więc mogłam wyciągnąć je za pomocą wyłącznie ręki. Uśmiechnęłam się gdy Ben przyłożył butelkę do ust i wypił dużą ilość za jednym razem. Wypiłam kilka łyków ale od razu skrzywiłam się, pierwszy raz piłam alkohol i raczej trudno mi było znieść jego smak. 
   Popatrzyłam na Bena ten zdążył już wypróżnić połowę swojej butelki.

2 komentarze:

  1. Hahahha już się boję, co będzie się działo później z Benem XD. Jeju chłopak biedny pewnie sobie siarę zrobi :C. No cóż, każdemu się zdarza. Zauważyłam, że Naomi się trochę wyluzowała ^^. No, ale gdzie te wątki miłosne hm? Ja chcę miłość :D. (zwariowana romantyczka). Zwłaszcza, że w tym opowiadaniu, to będzie na prawdę świetnie wyglądać <3. No i fabuła coraz ciekawsza i widać, że się rozkręca ^^. Czekam na jaką megaaaa akcje :D. Pisz szybko, bo czekam na nn! <3. Buziaczki i weny ;*
    http://put-forehead-world.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na nowy rozdział na moim blogu ^^ http://put-forehead-world.blogspot.com/
    Zrobiłam również zwiastun mojego opowiadania, oby on też Ci się spodobał <3

    OdpowiedzUsuń